poniedziałek, 13 czerwca 2016

Dynamika okiem (uchem?) nooba

Nikt nigdy nie uczył mnie nagrywania muzyki. Moje doświadczenie oparte jest o uczenie się na własnych błędach i kilka tutoriali anglojęzycznych (z których nie wszystko rozumiałem). Dlatego też szczególnie żałuję, że nigdy nikt mi nie pokazał, jak stworzyć dynamiczne i niepłaskie  nagranie. Dopiero od jakiegoś czasu zacząłem zwracać uwagę na ten drobny szczegół, który potrafi spierdolić moją kilkugodzinną pracę. Co prawda, nie każdy usłyszy że jest coś nie tak, ale wystarczy że mnie to przeszkadza.
ALEOSOHOZI?

Nagranie ze zniszczoną dynamiką to takie, w którym pan Janusz podczas masteringu podbił głośność do niebotycznych rozmiarów, przez co utwór się przekompresował (czasami pojawia się także tzw. clipping, czyli trzaski). Nie zrobił tego bez przyczyny. Aktualne standardy wręcz nakazują tworzyć głośne kawałki, ze względu na to, że cichsze tracki gorzej wypadają na playlistach obok tych głośniejszych - czy to w radiu, czy u Karyny w Srajpodzie. A Karyna tam się nie będzie cackać z niuansami, ona chce żeby jej umcyk umcyk NAKURWIAŁO w słuchawkach. Na szczęście jednak jest coraz więcej osób, którym taki stan rzeczy przeszkadza.
Znacie album "Death Magnetic" Metalliki? To klasyczny przykład zjebanego nagrania poprzez wyjebanie mastera w górę (nie chodzi tu o Mastera od Papets). Paradoksalnie, w grze Guitar Hero 3 zamieszczona została zremasterowana wersja tej płyty, brzmiąca o niebo lepiej niż oryginał. Wystarczy spojrzeć na wykres. Wersję GH3 od razu można rozpoznać charakterystycznymi ząbkami, natomiast przekompresowany oryginał wygląda jak pierdolona Kamehameha
(oczywiście wersja oryginalna jest głośniejsza od GH3, jedynie poziom głośności został dopasowany na potrzeby wideo). Nie słyszałem jeszcze, by ktoś mówił że Retail > GH3.



A teraz taka ciekawostka oparta o moje obserwacje, która nie jest może oparta jakimiś encyklopedycznymi źródłami, ale na pewno jest w tym ziarenko prawdy.
Masz swój ulubiony zespół, którego słuchasz od kilkunastu lat i jego dyskografię znasz na wylot. Jednakże wśród Twoich ulubionych płyt tej grupy są też takie, które co prawda nie odstają jakoś od strony czysto artystycznej od reszty, ale jakoś nie masz za bardzo ochoty ich słuchać. Wolisz inne.
Duże jest prawdopodobieństwo, że to właśnie te płyty mają gorszą dynamikę. Moim ulubionym zespołem jest Iron Maiden. Znam każdy ich kawałek na pamięć, ale są dwa albumy na które nigdy nie mam ochoty - choć uważam, że nigdy nie nagrali złej płyty. Tymi albumami są Virtual XI i Dance of Death. Było w nich coś co powodowało, że te albumy są dla mnie gorzej brzmiące, ale do niedawna nie mogłem sprecyzować o co chodzi. Sprójrzcie tylko na ten filmik. Dopóki wykres nie wyskakuje poza ramkę, jest wspaniale, ale "Futureal" brzmi, jakby go przepuścili przez tani przester.



Magią dla mnie jest z kolei album "Brave new World", gdzie widać że pan ze studia trochę przesadził, ale nie słychać tego aż tak bardzo. Myślę, że podobnie jest w przypadku mojego Guitar Playthrough z pierwszego Mega Mana. Jest najgłośniejszy ze wszystkich, ale udało mi się zrobić na tyle porządny miks, że na etapie mastera nic się nie zjebało. Tak, w produkcji muzyki również występuje efekt domina, dlatego trzeba brać pod uwagę, iż im prostszy i bardziej neutralny mix tym więcej można zdziałać później przy etapie masteringu (co nie znaczy, że po prostu masz wrzucić wszystkie ścieżki do DAW i od razu zrenderować i wysłać do pana Zbyszka od masteringu który będzie się głowił co z tym fantem ma zrobić i powie "ależ on to SPIERDOLIŁ" - chodzi tylko o to, żeby nie zaspamić ścieżek tysiącem chuj wie jakich wtyczek). 

Innym przykładem jest zespół Machine Head, którego kolejne albumy są porównywane z ich osobistym kamieniem milowym - płytą "The Blackening". Ich nowsze płyty, mimo że pod względem muzycznym naprawdę nie są gorsze od wspomnianego albumu, to jednak określa się mianem "to już nie to samo". Według mnie, czynnikiem (lub przynajmniej jednym z kluczowych czynników) powodujących ten stan rzeczy jest fakt, że "Zaczernienie" (w wolnym tłumaczeniu) jest wyraźnie cichsze od pozostałych wydawnictw. Wszystkie instrumenty na niej brzmią klarownie i głowa nie boli po przesłuchaniu, czego nie można powiedzieć o dwóch ostatnich płytach.

No i ja się pytam: po chuj to tak podgłaszać? Przecież ja mam pokrętło volume, odpalę płytę i jak będzie za cicho to sobie podgłoszę. Zawsze tak robię, gdy słucham chociażby albumów Dio czy Yes, bo takiej muzyki słucha się głośno ale tam nie ma miejsca na syfy związane z przekompresowaniem i przesadzoną saturacją.
Co prawda mogę tu wychodzić na lekkiego hipokrytę, ponieważ w moich nagraniach dynamika też nie jest idealna. Próbuję znaleźć kompromis pomiędzy czysto brzmiącym a głośnym trackiem, żeby był jak najatrakcyjniejszy dla słuchacza (aktualnie pół na pół można powiedzieć), ale że coraz bardziej przeszkadzają mi łupiące i trzeszczące nagrania z uciętym werblem, to prawdopodobnie całkiem niedługo zacznę w pełni utożsamiać się z osobami, które walczą z "loudness war".

Niedługo zaczynam proces tworzenia kolejnego plejtruła. Myślę, że niezłym pomysłem jest opisanie poszczególnych etapów tworzenia moich muzyczek. Co prawda nikt nie czyta tego bloga, ale jest szansa że podczas pisania dostanę jakiegoś olśnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz